Im człowiek starszy, tym bardziej demony wspomnień pobudzają do nowych przemyśleń, które od czasu do czasu zamieniam w pisany tekst. Często też wracam do archiwalnych kwartalników "Korzeni". Ostatnio pochyliłem się nad słownictwem Kamieniczan, które publikowano w kilku wydaniach. Analizując zawartość słownika, czytając każde słowo z osobna, uznałem, że będzie bardziej interesujące użyć te wyrazy w spójnym tekście. Tak więc, w niniejszej publikacji, jedenastej z cyklu "Widziane z Krakowa", zamieszczam w gwarze Kamieniczan króciutki opis, w którym występuje wymyślony kawaler - mieszkaniec Kamienicy Polskiej, żyjący gdzieś około sto lub więcej lat temu.
Nie jest graślawy, ani świdrok, ani ślumper, ani sztochnięty. Głuchelokiem też nie jest i wie, co o nim we wsi gadają. Ma stajonko i niewielką chałpę. Nie chcą go dziołchy, uważają, że w głowie mu duperszwance, gada klituś bajduś i jest za spaśny. Jak ma na którąś pannę pypća i idzie w zolyty, to ta okazuje się być rajculą. On tego nie lubi. Nie jest jakimś macherem, ale umie wiele zrobić, chociaż jest śmają. Lubi w chałpie majstrować przy pomocy laubzegi, hebla, flachcyngów czy mesla. Gotuje sobie sam, przeważnie takie zupy jak pietruszczajkę czy ciourackę i zawsze gipeckie. W sabatniku często piecze kucmoch, a popija przy jedzeniu kwaśnym mlekiem, prosto z buncloka. Ogólnie, nie jest z niego żaden mimotwórz. Ale, co tu będę dłużej żwandać, przydupnikiem zostanie do śmiortki.
Nie jest graślawy, ani świdrok, ani ślumper, ani sztochnięty. Głuchelokiem też nie jest i wie, co o nim we wsi gadają. Ma stajonko i niewielką chałpę. Nie chcą go dziołchy, uważają, że w głowie mu duperszwance, gada klituś bajduś i jest za spaśny. Jak ma na którąś pannę pypća i idzie w zolyty, to ta okazuje się być rajculą. On tego nie lubi. Nie jest jakimś macherem, ale umie wiele zrobić, chociaż jest śmają. Lubi w chałpie majstrować przy pomocy laubzegi, hebla, flachcyngów czy mesla. Gotuje sobie sam, przeważnie takie zupy jak pietruszczajkę czy ciourackę i zawsze gipeckie. W sabatniku często piecze kucmoch, a popija przy jedzeniu kwaśnym mlekiem, prosto z buncloka. Ogólnie, nie jest z niego żaden mimotwórz. Ale, co tu będę dłużej żwandać, przydupnikiem zostanie do śmiortki.
A tak ma się tłumaczenie tekstu na współczesny język.
Nie jest koślawy, ani zezowaty, ani niechlujny, ani z krótką szyją. Niedosłyszący też nie jest i wie, co o nim
we wsi mówią. Ma małe pole i niewielki dom. Nie chcą go dziewczyny, uważają, że w głowie mu głupstwa, gada nonsensy i jest za gruby. Jak ma na którąś pannę chętkę i idzie w zaloty, to ta okazuje się kobietą za dużo mówiącą. On tego nie lubi. Nie jest jakimś fachowcem, ale umie wiele zrobić, chociaż jest leworęczny. Lubi w domu majstrować przy pomocy piłki do wycinania, strugu, kleszczy czy przecinaka. Gotuje sobie sam, przeważnie takie zupy jak ziemniaczaną
z pietruszką czy z utartych ziemniaków i zawsze gęste. W piekarniku często
piecze ciasto z tartych ziemniaków, a popija przy jedzeniu kwaśnym mlekiem, prosto z garnka
kamiennego. Ogólnie, nie jest z niego żaden gapa. Ale, co tu będę dłużej marudzić, kawalerem
zostanie do śmierci.
Urok, wyrazistość i bogactwo języka urzeka. Nie jeden etymolog miałby problem z badaniem pochodzenia wielu wyrazów. Bardzo ciekawie pisała w "Korzeniach" Barbara Kaczkowska z Krakowa, między innymi w roku 2002 zanalizowała podobieństwo śląskiej i kamienickiej gwary. Zapewne wiele określeń pochodzi ze słownictwa ludności przybyłej do Kamienicy z Czech i Niemiec, być może wiele słów zostało przez kolejne pokolenia skoślawione, lub zgraślawione, gdyby użyć ówczesnej gwary. Bardzo żałuję, że nie znam repertuaru Zespołu Pieśni i Tańca "Kamienica", ale wiem, że to dobre miejsce na przechowanie tamtego słownictwa Kamieniczan w tekstach utworów repertuarowych.
Po czterdziestu latach pobytu w Krakowie nie zwracam już uwagi na tutejszą gwarę, którą od czasu do czasu się słyszy, a jest równie wyrazista i urokliwa jak śląska czy też nasza. Zapodam kilka przykładów, które Kamieniczan mogą zaciekawić i zainteresować, tym bardziej, że spora ilość młodzieży z naszej gminy studiuje, lub będzie studiować w Krakowie. Pod Wawelem na jagody mówi się borówki, na faworki chrust, na czajnik sagan, na słoninę spyrka, na kotlet mielony sznycel, na portfel pulares, na łobuza andrus, na plotkarę bojcora, na gadułę rajfura, na poduszkę zagłówek. Na choince wiesza się bańki, nie
bombki, zaś szafka nocna to nakastlik, w sklepie kupuje się jedną litrę mleka, a nie jeden litr, zaś na pół litra woła się halba. W Krakowie możesz
usłyszeć też zawołanie: „chodźże na pole”, co oznacza „chodź na dwór” lub "zrób to akuratnie", czyli "zrób to porządnie".
W obecnej nowomowie naszej młodzieży poszczególne regionalne gwary połączyły się we wspólny słownik slangu, lecz w tym temacie jestem zielony i nawet nie próbuję mierzyć się z czymś, co za trudne dla emeryta. Wypożyczę jednak dwa słowa z nowomowy, aby zakończyć niniejszy tekst. Siema ziomy.
W obecnej nowomowie naszej młodzieży poszczególne regionalne gwary połączyły się we wspólny słownik slangu, lecz w tym temacie jestem zielony i nawet nie próbuję mierzyć się z czymś, co za trudne dla emeryta. Wypożyczę jednak dwa słowa z nowomowy, aby zakończyć niniejszy tekst. Siema ziomy.