20 kwietnia 2012

Bida, panie, bida


Kasy  krakowskich klubów piłki nożnej są tak przerażająco puste, że wielu włodarzy głośno stęka już na samą myśl o pieniądzach. Kogo zapytasz, to słyszysz podobnie - bida panie, bida. I dopowiem, że przestała piszczeć, bo już nie ma sił. Czego innego można się spodziewać, kiedy już do wielkich klubów zawitał kryzys, więc co mają powiedzieć pozostali? 
Z krakowskiego podwórka zapodam tylko jeden przykład średniaka piłkarskiego, klubu mającego na "garnuszku" ponad 160 zawodników, z czego tworzy pięć młodzieżowych drużyn i jeden zespół seniorów. Przyjmując umowną jednostkę za 100, którą wydawał klub w bezpośrednich kosztach na jednego piłkarza w roku 2009, to z wyliczeń wynika, iż w roku 2010 było to 95, w 2011 - 72, a w 2012 zaledwie 44. Główną przyczyną tak drastycznie zmniejszających się wydatków na sportowe aspekty utrzymania piłkarza są dramatycznie spadające dotacje budżetu Gminy na młodzież i sport - we wszystkich projektach konkursowych. Ponadto klub musi udźwignąć coraz większy bagaż po stronie kosztów wszelkiego rodzaju mediów, a te rosną i nie chcą się zatrzymać na dłużej, choćby na rok. 
To nie są banialuki pisane w celu poklasku dla autora, to nie są żadne podchody na aplauz, to są fakty, o których mówi się w klubach tak często, że brakuje tam czasu na statutowe rozmowy o dyscyplinie sportowej. Zamiast budować projekty szkoleniowe, udoskonalać bazę treningową, myśleć o podwyższaniu wyniku sportowego, o zdrowiu i wypoczynku swoich sportowców - działacze trudzą się i wydeptują ścieżki do kolejnych sponsorów żebrząc o kasę na zaległe faktury za gaz, prąd i transport.

Może za głośno myślę, lecz trudno mi się powstrzymywać. W takim tempie pogłębiającej się biedy w sporcie młodzieżowym możemy dojść do absurdalnych stwierdzeń, iż najmniej kosztowną technologią prowadzenia i utrzymania klubu piłkarskiego będzie brak własnego obiektu sportowego. Jedyną infrastrukturą, a właściwie nieruchomością klubu może stanowić biurko w domowym pokoju prezesa lub innego członka zarządu klubu oraz pralka gdzieś na zapleczu, garażu, aby wyprać stroje piłkarskie. A gdzie trenować? A byle gdzie, na orlikach, na placach zabaw, a może wcale. Na mecze wynająć prywatne boisko bogatego fabrykanta, aby tylko omijać gminne obiekty sportowe, a tymi niech się wreszcie zajmie tak naprawdę Zarząd Infrastruktury Sportowej. Tejże instytucji wówczas wypadnie ciężej popracować, albo po prostu - opuszczone tereny wydzierżawić lub sprzedać, na przykład pod budowę pawilonów handlowych Biedronki, Lidla i tym podobnych.

Przepraszam, że tworzę obraz irracjonalny, ale stawiam to zagadnienie w obliczu tego, co dzieje się w Krakowie. Ponoć radni miejscy ratują od kilku lat kolejne budżety Gminy Kraków metodami racjonalnymi, a te mają się nijak w świetle konstytucyjnych zobowiązań wobec społeczeństwa oraz głoszonych prawd o błędach w inwestycyjnych wydatkach Gminy.
Jak się ma kwota czterech milionów złotych, brakująca w dotacjach corocznych na młodzież sportową, bo o tyle średnio zmniejszana,  w stosunku do ponad stu milionów złotych przeznaczonych dodatkowo na stadion Wisły Kraków - wydatków poniesionych w wyniku błędów fachowców i urzędników?
Ta ostatnia kwota starczyłaby przez kolejnych 20 lat, aby z budżetu Gminy zaspokoić potrzeby organizacji stowarzyszeń kultury fizycznej na zajęcia z dziećmi i młodzieżą na poziomie przyzwoitości, bez wstydu, wzajemnych urazów beneficjentów i urzędników.