Sytuacja, w jakiej znalazł się klub
sportowy Grębałowianka Kraków, spowodowała u mnie odruch podzielenia się
własnymi obawami o przyszłość grębałowskiego stowarzyszenia kultury fizycznej, a
które niedawno, w ubiegłym roku, obchodziło jubileusz sześćdziesięciolecia istnienia.
Działaczem
grębałowskiego klubu jestem od jesieni 1998 roku, niespełna rok od wybudowania
domu w osiedlu Grębałów, gdzie przeniosłem się z innego mieszkania krakowskiego
osiedla. Zaliczyłem również przerwę w działalności, w latach 2010-2012, gdy byłem
członkiem zarządu Małopolskiego Związku Piłki Nożnej i wiceprzewodniczącym
Wydziału Gier tegoż Związku. W Grębałowiance dwukrotnie obejmowałem funkcję
prezesa zarządu, najpierw w latach 2001-2003, a następnie w latach 2004-2010.
Dlaczego o tym
piszę? Dlatego, że teraz proponuje mi się kierowanie
stowarzyszeniem klubu sportowego Grębałowianka Kraków po raz trzeci, w sytuacji dla mnie bardzo nie komfortowej.
Prawie dwumiesięczne
poszukiwania następcy prezesa, po rezygnacji Andrzeja Dziedzica, długie
dyskusje i rozmowy w gronie ludzi, którym jeszcze bliski jest futbol w
dzielnicy XVII miasta Krakowa, nie przyniosły żadnych efektów - nadzieja na
uzdrowienie sytuacji kadry zarządzającej Grębałowianką, po prostu jest niewielka. Jeśli jest jeszcze
kilka osób, które chcą działać w zarządzie, to do prezesowania już nikt się nie
kwapi. Rozumiem tych działaczy, którzy nie chcą dźwigać ciężaru obowiązków
wynikających z funkcji bycia prezesem, gdyż jest to bardzo stresująca społeczna praca
połączona z odpowiedzialnością za opiekę nad niemałą ilością dzieci i młodzieży.
Ci, co nie rozumieją stresu wynikającego z kierowania tego rodzaju
stowarzyszeniem, powinni mieć świadomość, że głównym powodem codziennych
zmartwień działaczy klubu są głównie pieniądze oraz czas poświęcony kosztem
rodziny i zdrowia. Dla przykładu podam ostatnie dane. Gmina Kraków w ubiegłym roku dotowała klub z
Grębałowa (w ramach konkursu ofert) w wysokości 23% budżetu klubu, składki członkowskie stanowiły 19%, a
pozostałe przychody klubu, w tym darczyńców i drobnych sponsorów, to reszta
budżetu, czyli 58%. Ta ostatnia liczba zawsze sprawia ból głowy
członkom zarządu i prezesa. To jest powód, który odrzuca ludzi od
współuczestniczenia w działalności społecznej, a prezesa doprowadza często do zniechęcenia. Należy wspomnieć, że systematyczne zabiegi zdobywania darczyńców w wielu przypadkach poniżają
proszących. Niewdzięczna to rola wolontariuszy.
W sytuacji, w jakiej
znalazł się uszczuplony zarząd, trudno mi zrozumieć moich kolegów, którzy
proponują mi ponowne objęcie prezesury. Nie przyjmują do siebie mojej odmowy,
człowieka bliskiego siódmego krzyżyka życia, wcale nieczującego się zdrowo. Wprawdzie
kocham piłkę nożną, pasjonuję się sportem za pośrednictwem dostępnych mediów, ale
nie czuję się komfortowo w roli emeryta, by dokonywać wyboru dodatkowych
obowiązków w życiu, zwłaszcza wtedy, gdy robi się wiele innych zajęć, zarobkowo
i hobbistycznie. Te ostatnie czynię dla własnej przyjemności i wówczas, gdy mam
ku temu ochotę, a zdrowie dopisuje. Teraz, te nabyte po wielu latach pracy
zawodowej wartości, próbują mi niektórzy zamienić na przymus i psychiczny stres. Odmowa, dla jednego z tych kolegów, jest moją nieodpowiedzialnością. No cóż, można i tak podsumować, łatwe są tego typu zachowania, nic nie kosztują.
Mam świadomość, że w
tym wszystkim jest odpowiedzialność, za klub sportowy, jego sportowców, działaczy,
kibiców i przed historią tegoż klubu. Ale mam też świadomość, że nie może być
to tylko jednostkowa odpowiedzialność, lecz zbiorowa. Tego ostatniego, jak uczy
historia Grębałowianki, w ostatnich latach często brakowało. Były okresy
(niestety krótkie) dobrego współdziałania prezesa z zarządem, ale najczęściej prezes
zostawał w osamotnieniu przy podejmowaniu trudnych wyzwań, gdy zamieniano
odpowiedzialność na indywidualną, prezesa.
Bardzo źle się stało, że za rezygnacją prezesa Andrzeja
Dziedzica poszły inne. Jeśli zastępca prezesa miał prawo się czuć zmęczony (nieprzerwanie
24 lata w klubie), to rezygnacja ważnej osoby – koordynatora pracy z młodzieżą,
jest delikatnie pisząc, nie na miejscu, gdyż swoją energię i zapał przeniósł do
innego krakowskiego klubu, nagle bez uprzedzenia. W sumie, te bardzo istotne w
działalności klubu trzy osoby (połowa zarządu), sprowadziły na pozostałych
działaczy i całe stowarzyszenie bardzo poważny problem do rozwiązania. Nie
piszę to w formie pretensji, każdy ma swobodny wybór, gdy wykonuje pracę
wolontariusza, ale pozostaje we mnie gorycz. Oby nie była to klęska wszystkich tych, którzy w historii kluby włożyli tyle wysiłku dla dobra Grębałowianki.
Klub Grębałowianka nie ma
się czego wstydzić w środowisku piłkarskim, jest obiektem prawie kompletnym dla tego rodzaju działalności
dzielnicowej, zarówno pod względem prowadzonego szkolenia, jak i infrastruktury.
Co przyniesie niedzielne zebranie, w dniu 1 marca 2015 r. od godz. 18:00, które będzie kontynuacją pierwszej części Walnego Zebrania Stowarzyszenia, tego nie wie nikt. W cuda nie wierzę, ale wiarę w dobrą przyszłość Grębałowianki zachowuję.