24 lutego 2012

Niby pół wieku, a to samo


Ruszyły piłkarskie rozgrywki Ekstraklasy i tym będziemy pasjonować się do maja, by później kibicować reprezentacji narodowej i jej występom na Euro 2012 w Warszawie i Wrocławiu, a może nie tylko.  Krakowskich kibiców kopanej interesują lokalne zagadki – czy Wiśle uda się obronić tytuł mistrza Polski, czy Cracovia uratuje się od spadku z Ekstraklasy. Inne krakowskie kluby zapewnią też emocje swoim kibicom, gdyż  Garbarnia obiecuje walkę w II lidze, by zachować status quo w tabeli dające utrzymanie, zaś w IV lidze Nowy Hutnik zapowiada walkę o awans.

Dziś jednak chciałem zainteresować tekstem sprzed pięćdziesięciu lat, a więc z całkiem innych czasów,  bardzo odmiennych, a jak się okaże  - wypisz, wymaluj - treść nie straciła nic na aktualności. Przy okazji poszukiwania innych materiałów w krakowskich archiwalnych wydaniach "Życia Literackiego" z  roku 1961 natknąłem się na cykl „Listów z Krupniczej” pisanych przez Ryszarda Kosińskiego, który w wydaniu 26 listopada swój list zatytułował „Cracovia pany”. Tą część tekstu, dotyczącego krakowskiego klubu,  postanowiłem przedrukować.


„Ostatnio pół Krakowa miało wypieki na policzkach. Cracovia ulubiona drużyna miasta grała o życiową stawkę, o byt w pierwszej lidze. Na kilka dni wcześniej szumiało pod Sukiennicami, na linii A-B, na Krupniczej i przy Gołębiej od rozmów na temat szans, kombinacji ataków i obrony. Starszawi ojcowie rodzin nie przejmujący się zwykle za bardzo zdrowiem swoich pociech łzawo dopytywali się o stan łydki Kowalika czy kolana Hausnera, czołowych gwiazd drużyny piłkarskiej. Owej niedzieli zaś, gdy Cracovia prała łodzian, poczciwe Błonia o których zagospodarowanie wysuszył kałamarz atramentu Kisiel w „Tygodniku Powszechnym” – przypominały centralne ulice światowych metropolii. Kogo tam nie było! Cracovia wygrała, rzec można, ostatnim wysiłkiem, ostatnim skurczem mięśni utrzymała się w ekstra-klasie. A publika, okropna, bezkrytyczna, rozpieszczająca owe piłkarskie primadonny, publika –płakała, śmiała się klaskała i obcałowywała. To już któryś tam rok z rzędu owa jedenastka piłkarska ledwie że ledwie została przy życiu, a krakowianie – nie, podbijają bębenka patałachom.
Jestem, być może, niesprawiedliwy. Przecież, ileż to już lat trwa ów taniec w ostatnich szeregach tabeli ligowej. Przecież rok 1961 nie jest jakimś pechowym czasem; koniunkturalnym niepowodzeniem. Błąd tkwi gdzieś głębiej – może w złej organizacji Cracovii, może w doborze złych trenerów, może w opiekunach, a może w owej mało krytycznej, konformistycznej publiczności? Piszę o tym, boć to nie sposób nie dostrzegać znaczenia Cracovii w krakowskim obyczaju, folklorze, sentymentach. W tym roku znowu się po prostu udało, niemniej na płotach i murach zapstrzyło się od kredą mazanych napisów – „Cracovia pany!”. W pas im się jednak będzie warto dopiero wtedy pokłonić, gdy rzecz pójdzie o świeczkę na czubku choinki ligowej”.

Wspominam ten tekst sprzed ponad pół wieku, gdyż pasuje jak ulał do realiów ostatnich lat - występów w Ekstraklasie piłkarskiej Cracovii i jej kolejne boje przed uniknięciem spadku do niższej ligi.