Ruszyły piłkarskie rozgrywki Ekstraklasy i tym
będziemy pasjonować się do maja, by później kibicować reprezentacji
narodowej i jej występom na Euro 2012 w Warszawie i Wrocławiu, a może nie tylko. Krakowskich
kibiców kopanej interesują lokalne zagadki – czy Wiśle uda się obronić tytuł
mistrza Polski, czy Cracovia uratuje się od spadku z Ekstraklasy. Inne
krakowskie kluby zapewnią też emocje swoim kibicom, gdyż Garbarnia obiecuje walkę w II lidze, by zachować
status quo w tabeli dające utrzymanie, zaś w IV lidze Nowy Hutnik zapowiada walkę o awans.
Dziś jednak chciałem zainteresować tekstem sprzed pięćdziesięciu lat, a więc z całkiem innych czasów, bardzo odmiennych, a jak się okaże - wypisz, wymaluj - treść nie straciła nic na aktualności. Przy okazji poszukiwania innych materiałów w krakowskich archiwalnych wydaniach "Życia Literackiego" z roku 1961 natknąłem się na cykl „Listów z Krupniczej” pisanych przez Ryszarda Kosińskiego, który w wydaniu 26 listopada swój list zatytułował „Cracovia pany”. Tą część tekstu, dotyczącego krakowskiego klubu, postanowiłem przedrukować.
„Ostatnio
pół Krakowa miało wypieki na policzkach. Cracovia ulubiona drużyna miasta grała
o życiową stawkę, o byt w pierwszej lidze. Na kilka dni wcześniej szumiało pod
Sukiennicami, na linii A-B, na Krupniczej i przy Gołębiej od rozmów na temat
szans, kombinacji ataków i obrony. Starszawi ojcowie rodzin nie przejmujący się
zwykle za bardzo zdrowiem swoich pociech łzawo dopytywali się o stan łydki
Kowalika czy kolana Hausnera, czołowych gwiazd drużyny piłkarskiej. Owej niedzieli
zaś, gdy Cracovia prała łodzian, poczciwe Błonia o których zagospodarowanie
wysuszył kałamarz atramentu Kisiel w „Tygodniku Powszechnym” – przypominały centralne
ulice światowych metropolii. Kogo tam nie było! Cracovia wygrała, rzec można,
ostatnim wysiłkiem, ostatnim skurczem mięśni utrzymała się w ekstra-klasie. A
publika, okropna, bezkrytyczna, rozpieszczająca owe piłkarskie primadonny,
publika –płakała, śmiała się klaskała i obcałowywała. To już któryś tam rok z
rzędu owa jedenastka piłkarska ledwie że ledwie została przy życiu, a
krakowianie – nie, podbijają bębenka patałachom.
Jestem, być
może, niesprawiedliwy. Przecież, ileż to już lat trwa ów taniec w ostatnich
szeregach tabeli ligowej. Przecież rok 1961 nie jest jakimś pechowym czasem; koniunkturalnym
niepowodzeniem. Błąd tkwi gdzieś głębiej – może w złej organizacji Cracovii,
może w doborze złych trenerów, może w opiekunach, a może w owej mało
krytycznej, konformistycznej publiczności? Piszę o tym, boć to nie sposób nie
dostrzegać znaczenia Cracovii w krakowskim obyczaju, folklorze, sentymentach. W
tym roku znowu się po prostu udało, niemniej na płotach i murach zapstrzyło się
od kredą mazanych napisów – „Cracovia pany!”. W pas im się jednak będzie warto
dopiero wtedy pokłonić, gdy rzecz pójdzie o świeczkę na czubku choinki ligowej”.
Wspominam ten tekst sprzed ponad pół wieku, gdyż
pasuje jak ulał do realiów ostatnich lat - występów w Ekstraklasie piłkarskiej
Cracovii i jej kolejne boje przed uniknięciem spadku do niższej ligi.