W pierwszym przypadku skromny, zapracowany działacz piłkarski, były piłkarz i trener, zakochany po uszy w klubie sportowym Bronowianka, a w drugim były piłkarz Cracovii, Wawelu i były trener czwarto ligowej Grębałowianki, którego choroba unicestwiła kilkanaście lat temu. Wieści o śmierci Stanisława Syrdy i Jana Kazimierza Czarneckiego przypomniały mi o pewnych ważnych zjawiskach życia codziennego, o których wiedziałem od dawna i tylko odkurzam przy okazji smutnych uroczystości.
Żywi świadkowie opiniują innych ludzi najczęściej z serdecznością przy okazji ich śmierci. To jest zrozumiałe. Jednak bardzo rzadko, za życia, pozytywnie oceniamy żyjących współtowarzyszy pracy, społecznej działalności, wspólnego tworzenia, czy wspólnej niedoli. Niby to cecha szlachetna mówić o innych w dobrym słowie, lecz rzadko z niej korzystamy. Największą przeszkodą ku takiemu spojrzeniu na innego człowieka z otoczenia jest własny egoizm, materializm, a często chorobliwa zawiść. Za to uwielbiamy i korzystamy z dobrodziejstwa bycia wśród innych ludzi, często ukrywając przed nimi własne słabości i wady, by móc okazale zaistnieć. Nie rzadko zdarza się, że ich kosztem unikamy osobistej odpowiedzialności za swoje ludzkie skłonności do popełniania błędów.
To są prawdy już dawno odkryte. Tak jest, tak było i pewnie tak będzie. To jest po prostu smutna oczywistość.
Piłkarska Rodzina to rzesza ludzi – sportowców, działaczy, arbitrów, która skazana jest na współpracę pod ścisłą kontrolą kibiców i sympatyków piłki nożnej. Wszyscy razem Oni tworzą specyficzne społeczeństwo, uzależnione od piłki nożnej, gdzie jest miejsce dla wszystkich pokoleń oraz pamięć o zmarłych kolegach z Rodziny.
Codzienna życzliwość, zrozumienie, poszanowanie wzajemnych relacji powinno być koniecznością. Powinno być, ale czy jest, niech odpowie sobie każdy z nas, kto czuje się być członkiem Piłkarskiej Rodziny.