Od prawej: Henryk Leszczyński, Basia Leszczyńska, Zdzisław Wagner, Andrzej Krzechki i koleżanka Basi. |
Od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy kontynuowanie tekstów z cyklu „Widziane z Krakowa” dla kwartalnika „Korzenie” nie staje się nużące i mało przyciągające uwagę Czytelników. Mam obawy, czy nie popadłem w egocentryzm w treściach postrzegania swojej rodzinnej miejscowości, gdzie urodziłem się i przebywałem prawie ćwierć wieku, a wiele zdarzeń opisuję z własnego punktu widzenia. Może za mało wspieram się wspomnieniami i opiniami innych osób z mojego dawnego otoczenia? Tłumaczę się przed sobą tym, że moje teksty to nie pamiętnik, a raczej przywoływanie wspomnień, które często wracają w pamięci w trakcie pisania. Notując hasłowo jakieś zdarzenie sprzed wielu lat, a związane z Kamienicą Polską, próbuję wówczas zbudować najbardziej wyrazisty obraz, jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż mam problem z weryfikacją, z przyczyn oczywistych - brakiem kontaktów ze świadkami tamtych lat. Więc z tych powodów, a nie innych, staram się ograniczyć do roli obserwatora tego wszystkiego, co związane jest z rodzinną miejscowością, przeplatając teksty fragmentami wspomnień związanych z Kamienicą i własnego spostrzegania otoczenia, również z pozycji mieszkańca Krakowa.
Od prawej: Henryk Leszczyński, Andrzej Krzechki, koleżanka Basi, Basia Leszczyńska i Waldemar Stronk. |
Gdy piszę niniejszy tekst, w Krakowie już szykują się do Nocy Teatrów i z
tej okazji, z soboty na niedzielę 15 czerwca, miasto opanuje teatr. Spektakle
będzie można obejrzeć zarówno na ulicach i placach oraz w teatralnych salach.
Wystawione zostaną dramaty, komedie, tańce, kabarety. Może w przyszłości Kamienica zdobędzie się na odrodzenie miejscowego teatru, który onegdaj miał
mocne tradycje i regularnie wystawiał swoje spektakle na scenie widowiskowej w
budynku OSP, przy starej remizie strażackiej. Łza się w oku kręci, jak
przypominam sobie aktorskie popisy Jana Fazana czy Franciszka Szmidy. Szczególnie
pan Franciszek potrafił porwać widzów, a budził wyjątkowy podziw swoją
znakomitą grą sceniczną i nieprzeciętnym talentem aktorskim.
W Krakowie i Kamienicy również podobne emocje towarzyszą innym wydarzeniom w skali
kraju, choćby przy okazji futbolowych meczów. Piłka nożna, najpopularniejsza dyscyplina sportowa w
świecie, przeżywa poważny kryzys w Polsce. Kluby sportowe biednieją, inne już
plajtują z powodu utraty płynności finansowej, a reprezentacja narodowa Polski ma wszystko czego dusza zapragnie, a i tak ledwo dorównuje innym reprezentacjom takich „mocarstw”, jak Mołdawia czy księstwo Lichtenstein. Wprawdzie z tym ostatnim zespołem nasza kadra wygrała w sparingu,
ale poszczególni piłkarze włożyli tyle wysiłku podczas meczu z jeszcze bardziej marnymi graczami, że trudno było polskim kibicom ujrzeć choćby iskierkę optymizmu. Tak wybrany
sparingpartner i następnie remisowy pojedynek w eliminacjach mistrzostw świata
z Mołdawią, odzwierciedlają poziom krajowego piłkarstwa.
Z przykrością obserwuję też powolny spadek poziomu krakowskiej piłki. W poprzednim sezonie piłkarskim Cracovia zsunęła się do niższych pułapów ligowej młócki, a w tym inny klub, Wisła Kraków, grał swoim sympatykom na nerwach. Na szczęście, z dużą frajdą czytałem i czytam relacje ze spotkań mistrzowskich IV ligi śląskiej z udziałem piłkarzy LKS Kamienica. Tak w życiu bywa, jak w staropolskim przysłowiu - łyżka dziegciu beczkę miodu popsuje. Tym razem miodem są wyniki klubu mojej rodzinnej miejscowości, któremu w tym roku stuknęło 40 lat istnienia. Chciałoby się powrócić wspomnieniami do tamtego roku 1973 i w otoczeniu kolegów tworzących ówczesną klubową piłkę, powspominać. Narodziny Klubu, to zasługa wielu ludzi zakochanych w futbolu, ale na szczególne wyróżnienie zasługują bracia Zygmunt i Bogdan Ratmanowie. To w ich domu i na ich ławeczce przydomowej długo dyskutowaliśmy o budowie boiska piłkarskiego, tworzeniu klubu. A później, przy rejestracji, nastąpiło zgłoszenie do gry sportowego podmiotu o nazwie Między Zakładowy Klub Sportowy Kamienica. Doszliśmy do wniosku, iż z taką nazwą będzie nam łatwiej ubiegać się o wsparcie w wielu zakładach produkcyjnych, których na ówczesne czasy było sporo w okolicy.
Z przykrością obserwuję też powolny spadek poziomu krakowskiej piłki. W poprzednim sezonie piłkarskim Cracovia zsunęła się do niższych pułapów ligowej młócki, a w tym inny klub, Wisła Kraków, grał swoim sympatykom na nerwach. Na szczęście, z dużą frajdą czytałem i czytam relacje ze spotkań mistrzowskich IV ligi śląskiej z udziałem piłkarzy LKS Kamienica. Tak w życiu bywa, jak w staropolskim przysłowiu - łyżka dziegciu beczkę miodu popsuje. Tym razem miodem są wyniki klubu mojej rodzinnej miejscowości, któremu w tym roku stuknęło 40 lat istnienia. Chciałoby się powrócić wspomnieniami do tamtego roku 1973 i w otoczeniu kolegów tworzących ówczesną klubową piłkę, powspominać. Narodziny Klubu, to zasługa wielu ludzi zakochanych w futbolu, ale na szczególne wyróżnienie zasługują bracia Zygmunt i Bogdan Ratmanowie. To w ich domu i na ich ławeczce przydomowej długo dyskutowaliśmy o budowie boiska piłkarskiego, tworzeniu klubu. A później, przy rejestracji, nastąpiło zgłoszenie do gry sportowego podmiotu o nazwie Między Zakładowy Klub Sportowy Kamienica. Doszliśmy do wniosku, iż z taką nazwą będzie nam łatwiej ubiegać się o wsparcie w wielu zakładach produkcyjnych, których na ówczesne czasy było sporo w okolicy.
Wakacje to czas wypoczynku młodzieży szkolnej, ale i czas pracy dla wielu młodych uczniów i studentów. Dużo
ogłoszeń w temacie zatrudnienia podczas letnich ferii jest w krakowskiej prasie. Wielu młodych ludzi chętnie z ofert skorzysta, bo chce się uczyć i pracować.
Kiedy przypominam sobie swoje wakacje, to mile wspominam i te, podczas których wspólnie z kolegami poszukiwaliśmy pracy dorywczej. Zazwyczaj była to prosta
robota przy żniwach, u gospodarzy - rolników. Na przykład, zaliczyłem pracę u
pana Hermana, jednego z nielicznych większo-obszarowych rolników w Kamienicy.
Swoją nieruchomość, budynek mieszkalny i gospodarczy, miał w pobliżu kościoła,
w sąsiedztwie domostwa państwa Stronków.
Moje szkolne wakacje w Kamienicy, to też czas zbierania leśnych jagód i
grzybów. A gdy tylko pogoda dopisywała, zaliczałem obowiązkowe odwiedziny miejscowego basenu. Ale mieliśmy też
swoje inne miejsca wodnych kąpieli, bliżej swoich domostw, choćby te na zakolu
Kamieniczki w sąsiedztwie zabudowań państwa Wałaszków.
Wspomniałem tu nazwisko Stronk i przy tej okazji trudno mi nie wspomnieć
Waldemara Stronka, o rok starszego kolegi. Wspólnie z Waldkiem, Heniem Leszczyńskim
czy Andrzejem Krzechkim, spędzaliśmy wiele fajnych chwil. Na dowód zamieszczam dwie fotki z mojego archiwum, które wykonane zostały w sąsiedztwie basenu w Kamienicy,. Tańce były inspirowane muzyką płynącą z głośników umieszczonych na budynku świetlicy nad basenem.
Dwa miesiące temu spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, odebrałem rozmowę telefoniczną i w słuchawce usłyszałem męski głos, który po upewnieniu się mojej tożsamości, kazał mi odgadnąć, któż po drugiej stronie pozwolił sobie zadzwonić. Dla ułatwienia głos ten oznajmił, że ostatni raz nasze spotkanie odbyło się prawdopodobnie ponad czterdzieści lat temu. Bądź mądry przy takiej podpowiedzi, bardziej oniemiałem. Jak się okazało, zadzwonił Waldek Stronk i tym samym uczynił mi wielką, wielką frajdę. Długo gaworzyliśmy, wspominając i opowiadając o własnych rodzinach. Przyrzekliśmy sobie spotkanie z udziałem innych kolegów i może już niebawem, podczas tegorocznych letnich wakacji, spotkamy się w Kamienicy Polskiej. Zapewne nie będzie to spotkanie na grzybach, nie będzie też z okazji zbiorów leśnych jagód, ale pewnie gdzieś przy grillu i może przy nieco wzmocnionej coli, która pomoże przywołać wiele wspólnych wspomnień.
Dwa miesiące temu spotkała mnie bardzo miła niespodzianka, odebrałem rozmowę telefoniczną i w słuchawce usłyszałem męski głos, który po upewnieniu się mojej tożsamości, kazał mi odgadnąć, któż po drugiej stronie pozwolił sobie zadzwonić. Dla ułatwienia głos ten oznajmił, że ostatni raz nasze spotkanie odbyło się prawdopodobnie ponad czterdzieści lat temu. Bądź mądry przy takiej podpowiedzi, bardziej oniemiałem. Jak się okazało, zadzwonił Waldek Stronk i tym samym uczynił mi wielką, wielką frajdę. Długo gaworzyliśmy, wspominając i opowiadając o własnych rodzinach. Przyrzekliśmy sobie spotkanie z udziałem innych kolegów i może już niebawem, podczas tegorocznych letnich wakacji, spotkamy się w Kamienicy Polskiej. Zapewne nie będzie to spotkanie na grzybach, nie będzie też z okazji zbiorów leśnych jagód, ale pewnie gdzieś przy grillu i może przy nieco wzmocnionej coli, która pomoże przywołać wiele wspólnych wspomnień.